piątek, 24 lipca 2009

Moje pierwsze spotkanie

Swami Vishwananda przyszedł do mnie tak jak Mistrz, który zawsze szuka swojego ucznia. Ja już miałem innego Guru i nie szukałem nowego. Tak więc On, pojawił się w moim domu w piękne, słoneczne popołudnie i pozostał 10 minut nieruchomo w wejściu. Wszystkim dech zaparło. Nie mogłem sie pohamować od powtarzania w kółko: "Babaji jest tu, Babaji jest w moim domu. To niesamowite. Mój Boże, jaki On piękny!"
Faktycznie, nikt z nas obecnych nie mógł wydobyć z siebie głosu na widok tego przystojnego, 22 letniego chłopca, który emanował Boskością. Przeszliśmy na taras i nie mogliśmy oderwać wzroku od tego rzadkiego ptaka, który spadł nam z Nieba.
Byłem zadziwiony, że czułem się przy Nim tak swobodnie, jak przy starym przyjacielu, z którym się dawno nie widzieliśmy. Pokazałem Mu portrety swojego Mistrza, które sam namalowałem. Długo się im przyglądał. Powiedział, ten Mistrz ofiarował Mu dużą statuetkę Kryszny, kiedy odwiedził Mauritius. To mnie pocieszyło: jeżeli mój Guru ofiarował Mu statuetkę, to musi to być dobry człowiek.
Kiedy odszedł, jedyne życzenie jakie miałem, to by Go ponownie ujrzeć.
Właśnie zaczynała się seria indywidualnych spotkań, na których śpiewaliśmy badżany.
Swami poprosił, byśmy zrobili Jagnę w naszym domu i zrobiliśmy ją w kominku. W czasie Jagny, wszyscy wrzucają do ognia mieszankę zbóż, ziół i ryżu wypowiadając "swaha"- co oznacza ofiarować - o czym wtedy nie miałem pojęcia.
W czasie trwania Jagny, znalazłem się nagle w Indiach, siedząc na ziemi i powtarzając "Swaha" ofiarowywałem ryż do ognia. Pod koniec ceremonii w naszym domu podszedłem do Swamiego i Go zapytałem:
-"Powiedz mi, czy myśmy się znali w poprzednim wcieleniu w Indiach, gdzie razem zwykliśmy odprawiać Jagnę?"
-"Oczywiście, wiele razy!" Wymawiał te słowa z pięknym uśmiechem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
-"Naprawdę?" zapytałem z zapartym tchem.
W tym momencie ktoś poprosił Swamiego, a ja zaniemówiłem i stałem tak z otwartą buzią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz