"Mieliśmy niedawno ciekawą przygodę, kiedy to wracaliśmy z Czech po ostatnim daszanie Swamiego Vishwanandy w Pradze. Jak to po darszanach bywa, serca nasze zalane były miłością i radością. A serce w takim stanie musi wyrazić, co czuje. Tak więc jadąc samochodem całą piątką wylewaliśmy tę miłość głośno wyśpiewując Boskie imię. I tak nam się upodobał jeden badżan do Sziwy, że śpiewaliśmy go bez końca, ciesząc się jak dzieci. W pewnym momencie okazało się, że oprogramowanie naszego GPSa nie należało do najnowszych. Mówiąc dokładniej – urządzenie uporczywie wskazywało, że jesteśmy w szczerym polu, podczas gdy auto sunęło po drodze szerokiej i prostej. Nie długo. Za moment znaleźliśmy się na rondzie, które po chwili okazało się zawiłym ślimakiem z mnóstwem rozjazdów. Dróg bez liku do wyboru, nie ma co wybrzydzać , z góry dobrze było widać kolejne poziomy zjazdów. Hm, tylko co by tu wybrać… Wokół ciemno i pusto – w końcu mamy drugą w nocy. Stanęliśmy na środku. Nie minęła minuta a tu nagle z najbliższego zjazdu wychodzi szczupły mężczyzna z brodą i długimi włosami, zmierzając pewnie w naszym kierunku. Uchyliliśmy okno i nasza pani kierowca z radością spytała czystą polszczyzną: „Którędy do Polski?” A mężczyzna z uśmiechem, bez chwili zastanowienia, wskazał kierunek, odpowiadając równie czystą polszczyzną: „A do Polski to tędy”. Ruszyliśmy od razu. Na myśl o naszym przewodniku przechodziły nas dreszcze. Mieliśmy tylko jedno natychmiastowe skojarzenie... więc śpiewaliśmy dalej. Oczywiście jeśli chodzi o drogę, nasz przewodnik miał rację. Technologia czasem może nas wyprowadzić w pole, ale moc boskiego imienia i boska nawigacja nigdy nie zawodzą. A jak Bóg nie znajdzie pod ręką właściwego anioła, to jak trzeba sam się pofatyguje do swoich dzieci. Hari Bol!"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz