Mama Swamiego opowiedziała mi:
"Kiedy Visham (tak w dzieciństwie Swami Vishwananda miał na imię) miał jeden i pół roczku, zaczynał stawiać pierwsze kroki. Jednak w odróżnieniu od swoich rówieśników, On modlił się i modlił cały czas. Babcia Vishama codziennie rano i wieczorem chodziła do świątyni. Od małego, Vishama można było znaleźć u jej boku maszerującego do świątyni na poranne i wieczorne modlitwy. Moja siostra zastanawiała się: „Jakim cudem ty masz takiego syna? Ty się nigdy nie modlisz". Ja jej odpowiadałam: "Naprawdę nie wiem. On od zawsze interesował się Bogiem".
Ja wierzyłam w Boga, ale nie odczuwałam takiej potrzeby modlitwy lub chodzenia do świątyni i polewania wodą Lingamu. W tamtych czasach przyglądałam się ludziom przechodzącym przed moim domem do świątyni, ale ja sama nigdy nie czułam potrzeby, żeby tam iść.
Niedługo potem, Visham zaczął palić havan, ceremonię ognia zwaną yajna. Rozpalił w środku kuchni duży ogień, który zagrażał pożarem. Obecni ludzie przerazili się, ale ja się nie przestraszyłam i nic złego się nie stało. Później, kiedy miał już dwa i trzy lata zaczął bawić sie w Krisznę. Na Święta Bożego Narodzenia Visham czasem o coś prosił, jednakże większość czasu poświęcał pudży i mówił, że robią ją razem z Kriszną.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz