"W listopadzie 1992 roku, byłam na wakacjach, na Mauritiusie. Zatrzymałam się u mojej mamy i Swami prawie codziennie nas odwiedzał. Pewnego bardzo gorącego dnia, przyszedł do nas w odwiedziny. Usiedliśmy i podzieliliśmy się ożywczym mlekiem kokosowym, które podesłał nasz sąsiad. Później Swami poszedł do ogrodu na tyłach domu. Spojrzał w górę na nasze drzewo kokosowe, obwieszone mnóstwem ciężkich kiści, zawierających ponad pięćdziesiąt orzechów kokosowych i powiedział do mojej mamy: „Dlaczego wujek nie zbierze dla cioci tych cudownych kokosów, żeby się napiła?”
Mama odparła: „Musimy zaczekać, aż dojrzeją.”
- „Ale one wydają się już być w sam raz.”
Mama upierała się: „Nie, nie, jeszcze nie są dojrzałe. Nie mają właściwego koloru”.
„Mmhm! Mmhm!” - to było wszystko, co powiedział.
Jedliśmy owoce jackfruit (czyt. dżekfrut - owoc indyjski przypominający owoc chlebowca) i mango. Po pewnym czasie, Swami zdecydował się wyjść i pożegnał się. Gdy zmierzał w stronę bramy, usłyszeliśmy wielki huk z tyłu domu. Pobiegliśmy wszyscy do ogrodu na tyłach. Znalazłam się tam pierwsza i ku mojemu, wielkiemu osłupieniu, gałąź, która utrzymywała wszystkie orzechy złamała się i kiść z pięćdziesięcioma kokosami leżała na ziemi!
Swami powiedział: „Chodźcie, chodźcie, weźcie siekierę.” Zaczął odrąbywać orzechy. Były smaczne, o kremowej konsystencji i miały dużo mleka w środku. Usiedliśmy wszyscy i delektowaliśmy się smacznymi owocami oraz mlekiem kokosowym.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Był to jeden z pierwszych cudów, jakich byłam świadkiem. Miał wtedy czternaście lat, a drzewo kokosowe wciąż tam rośnie i przypomina mi o doświadczeniu, które nadal żyje w mojej pamięci."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz